Marzenia, Góry i Wolność: Ścieżka Samodzielności – Dorota

Dorota Rasińska-Samoćko 01


fot. M. Zawadka

z Dorotą Rasińską-Samoćko rozmawia Maciej Podgórski

MP: Chciałbym zacząć od początków, bo są one istotne z punktu widzenia drogi określania marzeń, zwłaszcza dla dziewczynek, które będą czytać tę książkę. Czy góry, które są obecnie Twoim meritum, pojawiły się od przygody z Giewontem?

DRS: Tak, zgadza się. To historia związana z wycieczką w Polskie Tatry, kiedy miałam 10–11 lat. Gdy jedzie się pierwszy raz w wysokie góry z rodzicami, to na jaki szczyt się wchodzi? Na Giewont.

MP: Albo jak się jest w Karpaczu, to może być Śnieżka.

DRS: Ktoś, kto pojawia się pierwszy raz w Zakopanem, widzi Śpiącego Rycerza i oczywiście wybiera Giewont. Giewont niby jest łatwą górą, ale w ostatniej sekcji ma granity i łańcuchy. Będąc tam pierwszy raz, po prostu wbiegłam na Giewont i zdziwiłam się, że wszyscy jeszcze idą za mną.

MP: Ach, czy to określenie „Speed Lady” mogłoby pasować już wtedy?

DRS: Być może. Po pierwsze, zdziwiłam się, że inni są tacy wolni, a po drugie, zafascynowały mnie te granity, poczucie wolności i przepiękny krajobraz. Było to też powiązane z tym, że wcześniej dużo czytałam o polskich wojownikach i historiach związanych z polskimi wspinaczami.

MP: Już w wieku 11 lat? To wcześnie.

DRS: Tak, była wtedy era, że w polskim radiu i telewizji dużo mówiło się o wyprawach narodowych; to był główny temat w newsach. Myślę, że to była wypadkowa moich inspiracji, lektur oraz tego, co było w mediach, a także fascynacji przyrodą i wolnością. Pamiętam do dziś, że to marzenie było tak namacalne i dotkliwe, że wiedziałam, iż to zrobię. Wiedziałam, że kiedyś wejdę na wszystkie szczyty Himalajów i Karakorum, była to tylko kwestia czasu i dobrych przygotowań. Mam naturę bardzo konsekwentną: jak sobie coś postanowię, to będę to realizowała. Trzeba być romantykiem i coś sobie wymarzyć, ale z drugiej strony trzeba zgromadzić środki i cierpliwość, żeby to konsekwentnie zrealizować.

Dorota Rasińska-Samoćko Szczyt Makalu, 28.05.2022r
Dorota Rasińska-Samoćko Szczyt Makalu, 28.05.2022r

MP: A to nie jest przecież takie proste, bo to są dwa zupełnie różne kierunki i umiejętności.

DRS: Obserwuję, że wiele ludzi marzy, ale na tych marzeniach się kończy, a później narzekają, że czegoś nie zrobili, obwiniając okoliczności lub innych. Są bardzo sfrustrowani. Zawsze podkreślam, że marzenia uskrzydlają, tylko trzeba je realizować i nie tłamsić w sobie. Dużo osób jest też mało konsekwentnych; na przykład tracą energię na samych przygotowaniach i rezygnują tuż przed wyjazdem, bo już całą energię stracili.

MP: Czy samo przygotowywanie nie jest też takim nakręcaniem się na wyjazd?

DRS: Zauważyłam, że nie chodzi tylko o ekspedycje, ale też o kluczowe kroki w życiu. Czasami ludzie tracą energię, bo boją się podjąć krok, albo samo przygotowanie jest dla nich celem. Natomiast przygotowanie to jest tylko etap, a bardzo dużo ludzi boi się podjąć ten ostateczny krok w niepewność. W himalaizmie czy w dyplomacji, która też była moim konikiem, jest dużo niewiadomych. Możemy przygotowywać się całe życie, a może się okazać, że cel nie będzie zrealizowany nie z naszej winy (np. lawiny, odwołanie wyprawy, wypadek w górach, lub okoliczności zewnętrzne w dyplomacji). To jest z jednej strony fascynujące i motywujące, ale trzeba być na to przygotowanym.

MP: Wydaje mi się, że kluczowym elementem jest brak tego lęku przed nieznanym, bo nieznane kryje się na każdym kroku. Żeby zrobić ten pierwszy krok, trzeba pozbyć się obawy.

DRS: Strach paraliżuje w każdej decyzji. Trzeba oswoić obawę, niewiadomą i być całkowicie otwartym na to, co jest przed nami, mając świadomość, że jesteśmy całkowicie przygotowani. Podróżowałam bardzo dużo (ponad 140 krajów i terytoriów zależnych) i robiłam rzeczy w dyplomacji, osiągając praktycznie szczyty – byłam radcą do spraw politycznych w Stałym Przedstawicielstwie RP w Brukseli. W każdym z tych elementów (himalaizm, dyplomacja, podróże) trzeba oswoić tę obawę. Trzeba być gotowym na to, co przyniesie rzeczywistość, a z drugiej strony elastycznym w podejmowaniu decyzji. Musimy wydobyć te lęki i obawy, przekuć je na naszą korzyść, aby dodawały nam skrzydeł i zapewniały wyjście z opresji cało, ale by nas nie paraliżowały.

MP: Miałaś tę umiejętność od samego początku, czy nauczyłaś się tego w jakiś sposób?

DRS: Nauczyłam się tego stopniowo, poznając świat wokół siebie. Najpierw było oswajanie okolicy: wycieczki do lasu samej, nocowanie pod namiotem samej. Początkowo z rodzicami lub znajomymi, ale później, żeby oswoić lęk, musiałam działać sama. To jest naturalny strach, który trzeba wytłumaczyć – na przykład, kto nas zaatakuje w nocy, skoro nie ma wampirów. Bardziej atakuje nas nasza świadomość. Pamiętam, że raz nocowałam w lesie w Bieszczadach i przeraziło mnie rykowisko jeleni, kiedy jeleń zaryczał tuż nad moim namiotem.

MP: Czyli bardzo szybko zaczęłaś sama funkcjonować w przyrodzie? To jest dość niespotykane w przypadku dziewczyn.

DRS: Byłam świadoma tego, żeby łamać schematy. Ktoś mówi, że to nie jest dla dziewczynki, że dziewczynki muszą się bawić lalkami i być grzeczne, podczas gdy chłopcom pozwala się krzyczeć i biegać. Dziewczynka powinna być ładna, uporządkowana i w ogóle się nie brudzić.

MP: Zauważyłaś to bardzo szybko i stwierdziłaś, że to schemat, który nie ma sensu.

DRS: Tak. Moi dziadkowie mieszkali na wsi, a ja spędzałam u nich wakacje, co bardzo pomogło. Wychodząc z miejskiej dżungli Warszawy, azylem były dla mnie weekendy i wakacje u dziadków oraz kontakt z bardzo prostą naturą. To otwiera umysł i czuje się wolność, jedność z naturą, szacunek do natury oraz świadomość wysiłku. Pamiętam proste rzeczy, takie jak żniwa, kopanie ziemniaków czy dojenie krów, a później radość i zadowolenie. Odnosi się to tak samo do wypraw czy dyplomacji: wiesz, że musisz poświęcić 12 czy 30 godzin na trud i wysiłek, ale potem spotyka cię nagroda i satysfakcja. Nikt ci nie pomógł, ale ta wewnętrzna radość jest niesamowita. Czy to będzie gorący kubek herbaty po 20 godzinach ataku szczytowego, czy pieczone ziemniaki z ogniska, są to proste rzeczy, które dają tak niesamowitą radość, ale to właśnie jest to, co doceniamy i co zostaje w nas do końca.

MP: Wspomniałaś o Giewoncie i poczuciu wolności, które wtedy odczułaś. Mam wrażenie, że to, co określiłaś jako poczucie wolności, jest w górach najbardziej odczuwalne, pewnie przez potęgę natury.

DRS: Masz rację; poczucie wolności jest namacalne. Kiedy wchodzi się na najwyższy szczyt w Tatrach, Bieszczadach czy Dolomitach, ma się poczucie bycia ponad horyzontem i chmurami. Osiągając Koronę Himalajów i Karakorum, na każdym z czternastu ośmiotysięczników byłam ponad oceanem chmur. Dużo nurkuję i tam też jest poczucie wolności, zwłaszcza gdy płynie się w błękicie, otoczonym niesamowitą naturą. To jest wolność umysłu i niezwykły stan świadomości, ale jednocześnie duży respekt. Musisz mieć świadomość, że dzięki wysiłkowi góra pozwoliła ci wejść na szczyt, a ty musisz jeszcze bezpiecznie z niego wrócić.

MP: Odpowiedzialność za siebie.

DRS: Tak, za siebie i za ekipę, z którą się jest.

MP: Muszę cię zapytać o wczesne lata, kiedy spałaś sama pod namiotem w lesie. Jak reagowali rodzice? Czy pozwalali, czy byli spanikowani?

DRS: Rodzice, kiedy ma się 17–18 lat lub mniej, zazwyczaj tego nie akceptują. Oficjalnie wyjeżdżałam z jakąś ekipą (np. z kółka PTTK), bo żaden normalny rodzic by się na to nie zgodził. Przygotowywałam się do tych wyjazdów, wiedziałam, że muszę zabrać dobry śpiwór, menażkę i gaz, więc oni mieli poczucie, że jestem bezpieczna, bo jadę z kimś. Ja natomiast musiałam siebie testować – było to powolne odkrywanie nieznanej rzeczywistości.

MP: Strach rodziców był paradoksalnie większy od twojego, bo twojego praktycznie nie było.

DRS: Mój strach też był. Pamiętam moją pierwszą samotną noc pod namiotem – trzeba było go powoli oswoić. Oczywiście, dobrze wybierałam miejsce rozbicia namiotu; była to dzicz, z daleka od szlaku. To uczy dużej odpowiedzialności i dużej samodzielności. Nawet gdy jesteś zmęczony, musisz rozbić namiot, ugotować wodę. Robiłam to też zimą, przy mrozie. Wyjście z namiotu obsypanego śniegiem nie jest miłą rzeczą, a składanie zamarzniętej płachty, gdy marzną ręce, pozbawia komfortu. Musisz nauczyć się radzić sobie z brakiem komfortu przez wiele dni – przez kilkanaście dni, przez miesiąc. To przygotowuje do wyzwań. Mimo że moje wejścia na 17 ośmiotysięczników w cztery lata mogły wydawać się łatwe, w rzeczywistości było dużo zwrotów akcji, lawin i prób odwołania ekspedycji. Podobnie było zresztą ze wspinaczką na najwyższe szczyty kontynentów, na tzw. Koronę Ziemi (9z9).

Cały czas musiałam być bardzo uważna fizycznie i psychicznie, walcząc z niedogodnościami. Trzeba też przekonywać innych podczas ekspedycji, żeby szli do góry. Należy być gotowym na zawirowania, takie jak dwudniowe załamanie pogody w obozie czwartym przed atakiem szczytowym. Wtedy trzeba przeczekać albo zrezygnować. Mogło się wydawać, że było łatwo, ale nie było.

Dorota Rasińska-Samoćko - Gasherbrum II - 21.07.24
Dorota Rasińska-Samoćko – Gasherbrum II – 21.07.24


Pytają mnie, czy było trudno. Z mojej perspektywy trudno jest oceniać, co dla kogo jest łatwe, a co trudne. Zawsze zachęcam do tego, żeby samemu próbować i poznawać swoje możliwości. Trzeba poznawać swoje możliwości, szukać w czym jest się dobrym, co sprawia przyjemność i satysfakcję. Marzenia nie mogą być pomysłami rodziców czy dziadków. To musi dawać poczucie samorealizacji, czy to będzie pisanie książek, odkrywanie innych kultur, eksploracja jak w Himalajach, czy nauka języków obcych. Nauka języków poszerza znajomość świata, bo dzięki znajomości kilku języków świat podróży był dla mnie bardziej otwarty – inaczej postrzegamy ludzi i widzimy zjawiska.

Na przykład, podczas mojej pierwszej samotnej podróży po Azji (Kambodża, Wietnam, Laos), rodzina w Kambodży ostrzegała mnie, że w Laosie zostanę zabita. To pokazuje, że jest to często zamknięty świat ludzi, którzy nie widzą, że wszędzie są i dobrzy, i źli. To jest kwestia innego języka i innej kultury, ale każdy ci poda pomocną dłoń. Ja wielokrotnie znajdowałam schronienie i spałam w meczetach lub szkołach koranicznych, mówiąc, że jestem samotną podróżującą kobietą. Dawali mi kawałek podłogi i herbatę – to jest możliwe. Warunkiem jest otwartość umysłu i otwartość na ludzi. Kobiety i dziewczyny mogą same podróżować z plecakiem, zachowując reguły bezpieczeństwa. Na przykład w islamie trzeba się ubierać skromnie, a w buddyzmie zachować pewne kanony. Jeżeli jesteś otwarty i życzliwy, ludzie cię ugoszczą i wynagrodzą to po stokroć.

MP: Czyli ta podróż zaczyna się w umyśle.

DRS: W umyśle i we wszystkim. Trzeba być gotowym na to. Polacy przyjeżdżają do Tajlandii czy Australii i narzekają, że za gorąco albo za dużo słońca – to są turyści, nie podróżnicy. Musimy być gotowi, że w Wietnamie będzie 40 stopni w cieniu i będziemy spoceni.

MP: Hartowałaś się w namiotach zimą w Polsce, nabierając umiejętności do przygotowania się na nietypowe warunki w innych krajach.

DRS: Zgadza się. To hartowanie to nie tylko radzenie sobie z zimnem, ale też z czymś nieprzewidywalnym. Musisz myśleć, jak wyjść z tego bezpiecznie, co uczy samodzielności i eliminuje panikę. Trzeba mieć świadomość, że wokół ciebie nie ma nikogo i nie możesz na nikogo liczyć. Musisz być przekonany, że jesteś samowystarczalny. Ja do szkoły chodziłam sama już w podstawówce, to uczyło samodzielności. Teraz dzieci są często odwożone na zajęcia dodatkowe. Dzieci muszą mieć czas, żeby się ponudzić i znaleźć dystans, nie można im wypełniać całego tygodnia zajęciami.

MP: Chciałbym, żebyś rozwinęła wątek: skąd wiedziałaś, że marzenia, które miałaś jako młoda dziewczyna, były twoje, a nie narzucone przez schemat czy społeczeństwo? Jak weryfikowałaś, że to faktycznie wypływa z ciebie?

DRS: To bardzo proste. Wiedziałam, że jeżeli coś sprawia mi wielką radość, to jest moje. To jest namacalne. Na przykład: lubię grać w koszykówkę, ale nie lubię windsurfingu; kocham góry, a żeglarstwo nie za bardzo. Coś, co ci sprawia wielką radość, taką wielką przyjemność, i czujesz, że za każdym razem jesteś w tym coraz lepszy. Dlatego wybrałam też prawo – studiowałam je, ponieważ uczy ono myślenia, szukania odpowiedzi i łagodzenia sporów. To musi być coś, co rozwija ciebie i motywuje cię do działania.

MP: Na ile kluczowy jest równoległy rozwój mentalny wraz z realizowaniem marzeń i rozwijaniem hobby?

DRS: Myślę, że w takich samych procentach należy rozwijać swoją fizyczność, jak i rozwój umysłowy. Jedno i drugie jest kompatybilne. Wysiłek fizyczny uwalnia zdolności umysłowe, co jest udowodnione naukowo. Umysłowość jest bardzo ważna. Bogaty świat wewnętrzny pozwala ci pokonywać granice. Gdybyś bazował tylko na fizyczności, w okresie załamania formy można zrezygnować. Natomiast jeżeli jesteś odporny psychicznie, stabilny i przekonany, że w tobie jest jeszcze wiele nieuświadomionych sił i energii, to pozwala ci to przełamać słabości. Dzięki sile psychicznej jestem w stanie pokonać fizyczną słabość. To musi być połączenie psychiki i fizyczności. Musisz mieć też bardzo bogaty świat wewnętrzny – to, co czytasz i o czym myślisz, musi być oswojone. Na ekspedycjach, gdy trzeba spędzić w namiocie trzy dni z powodu huraganowego wiatru, myśli się o całym życiu, opowiada sobie książki i historie. Bogaty świat wewnętrzny pozwala ci wyjść z tego cało, osiągnąć sukces i jest to coś, co ciebie kształtuje. Zawsze powtarzam, że nie ma porażek. Generalnie zawsze jest jakieś doświadczenie.
To było wielkie osiągnięcie, wielkie wyzwanie. Zawsze uważam, że czasami droga na szczyt, droga ku jakiemuś marzeniu, jest równie istotna jak osiągnięcie tego celu. Trzeba uważać, aby po osiągnięciu celu nie nastała pustka.

MP: Ty zaczęłaś całą przygodę od Mount Everestu, od najwyższego szczytu.

DRS: Tak. Postanowienie musi być takie, że marzenia cię budują, odkrywają w tobie nowe wartości i radość życia. To jest pewien etap i cel, który ma sprawiać ci radość. Nie może to być bańka medialna, bo kreacje medialne nie przynoszą satysfakcji i fałsz w końcu wyjdzie.

MP: Kwestia samotnych wypraw jest szalenie interesująca, ponieważ jesteś kobietą, co jest trudniejsze ze względu na stereotypy. Skąd brała się ta twoja preferencja do obcowania samemu z naturą?

DRS: Jednocześnie lubię być z ludźmi, ale jestem też w jakimś sensie introwertykiem. Kontakt z naturą daje dużo pozytywnych elementów: rodzaj wyciszenia i dystansu do codziennych, błahych problemów. Pozwala ci odkrywać rzeczy, które naprawdę sprawiają radość, jak śpiew ptaków czy wschód słońca. Kontakt z naturą uspokaja, wycisza, a jednocześnie daje dużo energii i motywacji.

MP: Jaką radę dałabyś dziewczynkom, które chciałyby spróbować robić coś same, ale boją się i mają obawy? Gdzie szukać tej siły wewnętrznej?

DRS: W poszukiwaniu własnej drogi należy zaczynać z rodzicami lub znajomymi, powoli oswajając obszary nieznane. Trzeba uczyć się i zdobywać praktyczne umiejętności, np. jak wygląda trekking czy rozbicie namiotu. Przy podróżach trzeba przestudiować dany kraj i nauczyć się paru słów w języku. Można spróbować pojechać samemu rowerem do najbliższego parku i być samemu przez kilka godzin. To powolne oswajanie nieznanego powoduje, że będziemy w stanie podejmować większe kroki. Małymi krokami należy się do tego zawsze dobrze przygotowywać. Idąc w góry, miejmy ze sobą folię NRC czy kompas. Jadąc za granicę, miejmy słowniczek i papierową mapę, bo poleganie tylko na telefonie może zawieść.

MP: Czy na tym wczesnym etapie w twoim otoczeniu był ktoś, kto cię popychał do tych marzeń lub potwierdzał, że to, co robisz, jest w porządku?

DRS: Z jednej strony wynikało to z mojej przekory. Moja rodzina do tej pory nie jest w stanie zrozumieć, co jest fajnego w długich trekkingach; akceptują, ale nie rozumieją. W pewnym momencie uznałam, że niektórych osób nie można przekonać. Dużo zaczynałam w PTTK, gdzie poznałam ludzi i wspólnie robiliśmy wycieczki i wędrówki. Później powoli eksplorowaliśmy okolice: Czechy, Słowację, Niemcy, Austrię. Niesamowite jest to, że trzeba mieć odwagę, aby postawić ten pierwszy krok – przekroczyć granicę własnych możliwości. Kiedy jest się przygotowanym fizycznie i psychicznie oraz otwartym na to, co nas czeka, okazuje się, że świat wszędzie jest podobny. Wszędzie są dobrzy ludzie, którzy szczerze pomagają, nawet samotnie podróżującej kobiecie.

MP: W jednym z wywiadów wspomniałaś o dawaniu sobie nieustannych wyzwań. Robiłaś wiele różnych rzeczy: dyplomatka, prawniczka, himalaistka – to różne kategorie wyzwań. Rozwiń tę potrzebę.

DRS: Wyzwanie w dyplomacji i prawie międzynarodowym to wyzwanie umysłowe i nieustanny rozwój. Aby dobrze funkcjonować na tych szczytach, trzeba znać języki, mieć umiejętności negocjacyjne, szybko reagować i adaptować się do sytuacji stresowych. To daje satysfakcję. Języki otwierają nie tylko na innych ludzi, ale pozwalają lepiej poznać kulturę. Odporność psychiczna i adaptacyjna, wypracowana w dyplomacji, ułatwia mi funkcjonowanie w sytuacjach ekstremalnych. Dla mnie ważne jest, żeby oddać szacunek ludziom i respekt dla gór. Każde wejście na wierzchołek traktowałam jako oddzielną historię, a nie odliczanie. Dzięki temu nie miałam presji. Marzenia powinniśmy realizować tylko dla siebie. Jeżeli się z nikim nie ścigamy, jesteśmy mniej zestresowani i przychodzi nam to łatwiej. Radość musi być pierwotna.

MP: Wchodzisz z jednym Szerpą. Nie masz teamu współpracowników wokół siebie, sama trenujesz, przygotowujesz się, planujesz kolejne wejścia, a tam, gdzie nie ma konieczności wynajmowania miejscowych agencji starasz się wszystko organizować samodzielnie. Nie robisz z tego historii medialnej. Czy ten specyficzny sposób wspinania jest związany z tym, że ma to być doświadczenie naturalne i niezepsute przez coś sztucznego?

DRS: Z jednej strony tak – ma być naturalne i piękne. Z drugiej strony, pokazuje to, że czasami, aby przebić się przez komercyjną skorupę mediów, trzeba mieć nazwisko i koneksje. Polskie media i Wikipedia nie uznawały tego za news, jeśli nie było publikacji. Musimy podążać własną drogą, nie zrażać się tym, robić to po swojemu i nie patrzeć na krótki poklask medialny. Zawsze powinno się otwarcie mówić, dlaczego czegoś nie osiągnęliśmy, bo fałsz w końcu wyjdzie.

MP: To ważna rada w czasach, gdzie królują natychmiastowa gratyfikacja na Instagramach i TikTokach. Odłożona w czasie radość jest o wiele większa niż ta chwilowa.

DRS: Podkreślam, że nie jest ważna ilość klików, lajków czy polubień. Prawdziwe, rzeczywiste wyzwania są niepodważalne w skali długoterminowej i to jest prawdziwość nas samych. Nasza realność jest ważniejsza niż social media. W górach kocham kontakt z naturą, bo mogę odłożyć social media i internet. To jest bardzo ważne, żeby się wyciszyć i nie być przebodźcowanym reklamami.

MP: Poczucie wolności to też wolność od tych mediów.

DRS: Tak. Wtedy docenia się wszystko: dobrą książkę, skupienie myśli. Doceniamy prawdziwe wartości. Mówię też o prawdziwości. Na zdjęciach ekspedycyjnych każdy poprawia i koloryzuje fotografie. Ja prezentuję swoje zdjęcia naturalne. Trzeba poczuć tę prawdziwość i realność świata. Na ośmiotysięcznikach jesteśmy opuchnięci z powodu ciśnienia i wysiłku. Ta skóra jest wysuszona. Życie nie jest cukierkowe.

MP: Czyli szczerość w środku i na zewnątrz to spójność.

DRS: Tak. Kiedy nie udajemy, łatwiej nam funkcjonować. W ekstremalnych sytuacjach maski opadają, poznajemy prawdziwych przyjaciół. Nie należy dobierać sobie grona znajomych na podstawie funkcji, którą pełnią, tylko na podstawie wartości człowieka.

MP: Czy jest jeden szczególny stereotyp, który uważasz za najbardziej istotny do przełamania?

DRS: Jeżeli ktoś mi mówi, że czegoś nie można albo coś jest nierealne, i nie podaje mi żadnych powodów, to wywołuje to we mnie jeszcze większą mobilizację. Powiedziano mi, że wejście na siedem ośmiotysięczników w trzy miesiące jest nierealne. Należy walczyć z tym szklanym sufitem, ale trzeba się do tego racjonalnie i dobrze przygotować. Musimy mieć umiejętności, dobry trening, plan A, B i C. Nigdy nie ma porażek; jeżeli coś nie uda nam się za pierwszym razem, będziemy wzmocnieni.

MP: Jaką radę dałabyś tym, które nie wierzą w siebie i w to, że są w stanie zrealizować swoje pasje?

DRS: Tę wiarę budujemy stopniowo w sobie. Jeśli wymarzymy sobie coś pięknego, ale boimy się od razu podjąć, róbmy to małymi kroczkami. Wymyślmy sobie mniejsze marzenie, bardziej namacalne i realne, i pomyślmy, jak je osiągnąć. Na przykład, zamiast iść od razu do Katmandu, wejdźmy na Rysy, czy Matterhorn – stopniowo to oswajajmy. Nie bójmy się, że inni nas nie wspierają, bo być może sami czegoś nie zrealizowali – to jest pewna zazdrość lub zawiść. Marzenia naprawdę nam pomagają, uskrzydlają nas i stanowią ogromną wartość. Pretekstem nie jest rodzina ani dzieci. Jeżeli sami dobrze się ukształtujemy i zadbamy o swój dobrostan, jesteśmy lepsi dla bliskich, bo jesteśmy ludźmi spełnionymi.

MP: Musisz jeszcze zdradzić, co robisz, gdy masz słabsze dni lub okresy.

DRS: Mój pomysł jest bardzo banalny. Gdy źle się czuję, idę w naturę, idę na trekking. Wiem, że po godzinie przyjdą endorfiny. Lubię obcowanie z naturą i wyjście na zewnątrz. To są proste i przyziemne rzeczy, jak dobra książka czy spacer z psem. Natura nas ratuje. Wysiłek fizyczny nie tylko wyzwala endorfiny, ale też uwalnia umysł i pozwala pozbyć się napięcia. Po wysiłku szybciej podejmuję kluczowe i racjonalne decyzje. Gdy mam zły humor, wychodzę na zewnątrz.

MP: Wspomniałaś o książkach, a przecież napisałaś trzy. Opowiedz o tym wyzwaniu.

DRS: Pierwsza książka to Moja Azja, o podróży backpackerskiej po Wietnamie, Laosie i Kambodży. Pokazuje, jak samotna kobieta z plecakiem radzi sobie w krajach o odmiennej kulturze. Kolejna to Australia i coś więcej – podróż backpackerska przez ponad rok, samotnie, ponad 40 krajów i terytoriów zależnych. Ostatnia książka to Speed Lady, moja korona Himalajów i Karakorum o moich czternastu ośmiotysięcznikach i mojej filozofii wspinania. Mniej istotne jest to, że jestem pierwszą Polką, która weszła na te szczyty w trzy lata, a bardziej to, jak odczuwam te góry i jak postrzegam świat.

MP: Z czego wynikała potrzeba pisania tych książek?

DRS: Bardzo lubię syntetyzować to, co przeżyłam danego dnia, każdego wieczoru. To pozwala mi uporządkować i zanotować emocje. Zapisuję to odręcznie w notesie, długopisem – to jest mój rytuał. Odręczne pisanie pomaga lepiej zapamiętywać, systematyzować i widzieć emocje. Notatki pozwalają realizować plany, bo mam plan krótkoterminowy i marzenia długoterminowe. Przy takich notatkach cele są cały czas namacalne.

MP: Z tych notatek przeniosłaś to do książek.

DRS: Tak. Wymaga to dużo pracy, żeby emocje i słowa odzwierciedlały to, jacy jesteśmy i jak odczuwamy świat. Zachęcam do robienia notatek i pisania, bo to uczy dużej kultury słowa.

MP: Na koniec, gdybyś spotkała siebie, Dorotę, która kończy szkołę podstawową, co byś sobie powiedziała, mając na uwadze wszystko, co przeżyłaś?

DRS: Powiedziałabym: „Konsekwentnie realizuj marzenia i ideały. Nie bój się. Świat jest piękny, otwarty, tylko należy być do tego pozytywnie nastawionym, a wszystkie bariery są w twojej głowie”.

MP: Mam nadzieję, że Twoje przesłanie trafi do czytelniczek i czytelników tego projektu. Bardzo dziękuję za tę rozmowę.