Zamień marzenia na czyny! – Janna

Myślę, że najbardziej żałujemy rzeczy, których pragnęliśmy, ale nie zdecydowaliśmy się spróbować. Podzielę się zatem z Wami moją lekcją życiową: Marzenia należy zamieniać na CZYNY!

W moim życiu przejście od marzeń do działania następuje bardzo szybko. Życie jest zbyt krótkie, by poprzestawać jedynie na myśleniu o czymś i chociaż być może kilka razy w życiu zdarzyło mi się zadziałać przedwcześnie, bardzo rzadko tego żałowałam. Pragnę być dobrze zrozumiana. Nie jestem naiwną apologetką amerykańskiego wyobrażenia o sukcesie, twierdzącą, że możecie osiągnąć każdy cel, jaki sobie postawicie. Nie mówię również, żeby od razu rzucać szkołę i rozpoczynać karierę influencera, rapera albo gwiazdy futbolu. Twierdzę jedynie, że działanie daje większą satysfakcję niż same marzenia. Zacznij się uczyć obróbki filmów, zapisz swój pierwszy raperski punchline, wygeneruj własne beaty albo spróbuj opanować kilka futbolowych sztuczek. Może nie od razu odniesiesz wielki sukces, ale poczujesz zadowolenie z podjęcia próby, dzięki temu z nową energią zaangażujesz się w kolejne przedsięwzięcia, z wiarą w siebie i w swoje zdolności próbowania nowych rzeczy.

Mam udane życie zawodowe. Na studiach zdałam więcej egzaminów niż to było wymagane, tylko dlatego, że uwielbiam uczyć się nowych rzeczy i zdobywać nowe umiejętności. Mówi się, że większość ludzi ma swoją strefę komfortu, w której pragnie przebywać cały czas – strefę rutyny i stabilizacji, która daje im poczucie przynależności i spokoju. Jeśli faktycznie tak jest, to ja jestem podróżniczką między strefami. Lubię przesuwać granice, zarówno te własne, jak i cudze.

Dużo gadam jak na kogoś, kto twierdzi, że lubi działać, prawda?

No dobrze, zatem do rzeczy. Zaczęło się, gdy miałam 16 lat. Czułam, że duszę się wśród małostkowych rówieśników w klasie i pomimo, że samą szkołę bardzo lubiłam, po ukończeniu gimnazjum zrezygnowałam z dalszej nauki, wybierając inną drogę. Ścieżki życia moich rodziców również nie były proste, a ja czerpałam ile się dało z tej przerwy, podczas której spotkałam kilka osób, które do dziś uważam za przyjaciół. Przyjaciół zdobywam na różnych drogach życia, jak cenne znaleziska.

Moja droga nieuchronnie zaprowadziła mnie na uniwersytet. Ach, ta radość zdobywania wiedzy! To wspaniałe uczucie poszerzania słownictwa, rozpoznawania jak różne rzeczy działają i są ze sobą powiązane. I jeszcze to poczucie pewności, że możesz przyczynić się do zmiany tego świata. Moja pierwsza praca dotyczyła rozwiązań komunikacyjnych dla niepełnosprawnych dzieci. Niewykluczone, że przyczyniłam się do zmiany w życiu kilku osób zanim dalsza potrzeba wiedzy popchnęła mnie do działania. Spotkałam mojego męża, otworzyłam przewód doktorski, przeprowadziliśmy się na wieś, pojawiły się dzieci, a ja rozpoczęłam pracę na uniwersytecie. Sądzę, że odegrałam ważną rolę w życiu wielu studentów przez te wszystkie lata. Mogłam też wkurzyć niektórych swoimi wysokimi wymaganiami. Ale nigdy nie wymagałam od innych więcej niż od samej siebie.

Mój kurs życiowy zmieniły w dużym stopniu dwa całkiem rożne od siebie wydarzenia. Pierwsze z nich było raczej mniejszej rangi i miało miejsce, gdy towarzyszyłam mojej najmłodszej córce na pewnym przyjęciu urodzinowym. Była tam pani, która za opłatą zajmowała się malowaniem dziecięcych twarzy, na którą zareagowałam stwierdzeniem:
– O rety, co za partactwo!
Wróciłam do domu z postanowieniem udowodnienia, że zrobię to lepiej, wzięłam się do pracy i wkrótce zaczęłam brać udział w różnych kursach z tej dziedziny, w międzynarodowych festiwalach, na których zdobywałam nagrody. Następnie pojawiło się wiele innych celów o charakterze kreatywnym, które sobie wyznaczyłam. Zajęłam się belly paintingiem, prostetykami scenicznymi, przebierałam się za duchy i potwory, zwalniając się nawet z pracy, żeby napędzać stracha dzieciakom w miejscowym wesołym miasteczku dla czystej zabawy. Po raz pierwszy w życiu rozwinęła w sobie umiejętności estetyczne. Pierwszy, ale nie ostatni. Kupiłam statek i zamieniłam go w klub muzyczny, brałam lekcje improwizacji teatralnej i grałam w sztukach wystawianych w miejscowych teatrach. Znalazłam nowe formy wyrażania siebie.

Drugie zdarzenie było naprawdę paskudne. W ramach zmian w kierownictwie na moim wydziale uniwersyteckim powołano nową szefową. Jawnie wszystkich tyranizowała, przy jakimkolwiek braku sprzeciwu. Zbyt częste wchodzenie jej w drogę sprawiło, że czułam się wypalona. Któregoś dnia, do mojego biura weszła moja była szefowa, by wręczyć mi prezent. Okazał się nim projekt, nad którym pracowała w Kenii i który przekazała mi w przekonaniu, że potrzebuję zmiany otoczenia. Wyjechaliśmy do Kenii cała rodziną na cztery lata. Każdy dzień był tam przygodą, poznałam bardzo wiele sympatycznych osób, wiele się nauczyłam, poszerzyłam horyzonty, zachorowałam na malarię, zostałam napadnięta, ale ani przez chwilę nie żałowałam niczego. W międzyczasie prowadziłam uniwersyteckie zajęcia online i po powrocie do kraju podjęłam pracę na zupełnie innym wydziale uniwersytetu.

Aktualnie zajmuję się pomocą imigrantom w opanowaniu języka szwedzkiego i znalezieniu pracy w Szwecji. I świetnie mi idzie. W ramach ubocznej działalności jestem świeckim humanistycznym mistrzem ceremonii pogrzebowych i ślubnych. Wydałam książkę dla dzieci, nauczyłam się żeglarstwa, cały czas uwielbiam przy tym poznawać nowych ludzi. Owszem, MAM swoją listę rzeczy, które chciałabym jeszcze zrobić w życiu. Ale zamiast tylko marzyć o tych rzeczach, próbuję je realizować. I to jest właśnie moja jedyna rada dla Was, młodych ludzi: Marzenia należy zamieniać na CZYNY!

dr Janna Aanstoot
pisarka, nauczycielka akademicka ze Szwecji

tłumaczenie z angielskiego: BT Forum